Spis treści
Gdy w 2000 roku think-tank Project for the New American Century (PNAC) opublikował raport Rebuilding America’s Defenses, świat był jeszcze spokojny. Nie było 11 września, wojny w Iraku, inwazji na Afganistan ani konfliktu na Ukrainie.
A jednak w tym dokumencie zapisano wszystkie te wydarzenia – z wyprzedzeniem.
Nie jako przypadek historii, lecz jako plan działania. Plan, by „zachować i rozszerzyć amerykańską przewagę militarną, ekonomiczną i technologiczną” — niezależnie od kosztów, prawa międzynarodowego czy woli innych narodów.
Oryginalny raport –> PLIK PDF
Nowy Rzym XXI wieku
Autorzy raportu – wśród nich William Kristol, Robert Kagan, Bruce P. Jackson i John Bolton – twierdzili, że po upadku ZSRR Ameryka musi utrzymać światową hegemonię, nie poprzez współpracę, lecz dominację.
Ich założenie było brutalnie proste:
„Stany Zjednoczone powinny zapobiec pojawieniu się jakiegokolwiek rywala, który mógłby zagrozić ich pozycji.”
W praktyce oznaczało to jedno: nie pozwolić żadnemu krajowi – ani w Azji, ani w Europie, ani na Bliskim Wschodzie – rosnąć zbyt szybko. Nie dlatego, że byłby wrogi, ale dlatego, że mógłby być niezależny.
Cztery filary amerykańskiej dominacji
Raport PNAC opierał się na czterech celach, które w kolejnych latach stały się fundamentem amerykańskiej strategii:
- Obrona ojczyzny – ale przez atak.
Stany Zjednoczone mają utrzymywać siły zdolne do „szybkiego uderzenia na dowolny punkt globu”. - Prowadzenie kilku wojen jednocześnie.
Armia USA powinna być gotowa „wygrać dwie duże wojny równocześnie” – co później znalazło odbicie w Iraku i Afganistanie. - „Constabulary duties” – czyli policja świata.
Ameryka ma pełnić rolę globalnego stróża porządku, kontrolując regiony uznane za „krytyczne dla jej interesów”. - Kontrola przestrzeni i cyberprzestrzeni.
PNAC wprost apelował o stworzenie „US Space Forces” i przejęcie dominacji w kosmosie – dokładnie to, co Donald Trump zrealizował w 2019 roku.
„Nowy Pearl Harbor” – proroctwo, które się spełniło
W najbardziej kontrowersyjnym fragmencie raportu PNAC czytamy:
„Proces transformacji będzie długi, chyba że nastąpi jakieś katastrofalne i katalizujące wydarzenie – jak nowe Pearl Harbor.”
Rok później, 11 września 2001, Ameryka doświadczyła właśnie takiego „wydarzenia”. W ciągu kilku miesięcy rozpoczęto wojnę w Afganistanie, potem w Iraku. Dokładnie zgodnie z planem z 2000 roku.
Przypadek? Sachs, Chomsky i wielu niezależnych analityków mówią jasno: to była geopolityczna trampolina do realizacji dawno przygotowanego scenariusza.
Wojna z terroryzmem – wojna bez końca
„Rebuilding America’s Defenses” zapowiadał także wojnę bez określonego celu – tzw. Long War.
Nie chodziło o zwycięstwo, lecz o ciągłe utrzymywanie zagrożenia, które uzasadnia budżety wojskowe i ekspansję wpływów.
„Amerykańskie siły muszą być zdolne do operowania w każdym miejscu, w każdej chwili, wobec każdego wroga.”
To właśnie ta logika stała się fundamentem „wojny z terroryzmem”, a potem „wojny z autokracją”. W obu przypadkach efektem były miliony ofiar cywilnych, rozbite państwa i ogromne zyski koncernów zbrojeniowych.
Biznes wojny – kompleks, który pożera państwo
Autorzy raportu otwarcie apelowali o stałe zwiększanie wydatków obronnych – minimum 3,5–4% PKB. Dziś Stany Zjednoczone wydają więcej na wojsko niż dziesięć kolejnych krajów razem wziętych. To nie system obrony – to system gospodarczy oparty na konflikcie.
Wojna stała się produktem eksportowym, a „bezpieczeństwo” – usprawiedliwieniem dla wszystkiego: inwigilacji, sankcji, dronów, cenzury, propagandy.
Jak pisał Eisenhower, ostrzegając przed tym już w 1961 roku:
„Kompleks wojskowo-przemysłowy może zagrażać samej demokracji.”
PNAC tę groźbę przekształcił w model zarządzania światem.
Imperium, które nie zna granic
Raport wzywał do rozmieszczenia sił USA w Azji, Europie Wschodniej i na Bliskim Wschodzie – „wszędzie tam, gdzie mogą powstać wyzwania dla naszych interesów”. W ciągu dwóch dekad ten plan został zrealizowany w całości. Ponad 750 amerykańskich baz wojskowych rozlokowanych na całym świecie to infrastruktura hegemonii, nie pokoju.
Dla Europy oznaczało to militaryzację NATO i utratę samodzielności politycznej.
Dla Azji – napięcia wokół Chin.
Dla Bliskiego Wschodu – dekady chaosu.
I dla świata – powrót logiki imperiów.
Od Busha do Bidena – różne twarze tego samego planu
PNAC formalnie rozwiązano w 2006 roku, ale jego duch żyje dalej. Ci sami ludzie – Kagan, Blinken, Nuland, Bolton – nadal tworzą amerykańską politykę zagraniczną. Demokraci i Republikanie różnią się w retoryce, lecz ich strategia wobec świata pozostała ta sama: ekspansja, sankcje, kontrola.
Od „wojny z terroryzmem” po „obronę demokracji w Ukrainie” – to wciąż ta sama linia: amerykańskie interesy ponad wszystko.
Ukraina i Chiny – nowy rozdział tej samej historii
Sachs i inni analitycy nie mają wątpliwości: wojna w Ukrainie to bezpośredni skutek tej doktryny. To próba zatrzymania Rosji w jej roli regionalnej potęgi i jednoczesne ostrzeżenie dla Chin. PNAC zakładał, że żadne z tych państw nie może stać się równorzędnym graczem.
Dlatego każdy, kto próbuje budować niezależność – od Iranu po Indie – zostaje natychmiast nazwany „zagrożeniem”. To nie strategia pokoju. To strategia kontrolowanego chaosu.
Amerykańska ideologia misji
W tle tego wszystkiego kryje się ideologiczne przekonanie, że Ameryka ma moralne prawo rządzić światem. W raporcie PNAC mowa jest o „historycznym obowiązku Stanów Zjednoczonych, by przewodzić cywilizowanemu światu”. To język misjonarzy, nie dyplomatów. Pod jego płaszczem można usprawiedliwić wszystko: bombardowanie Belgradu, obalenie Kaddafiego, finansowanie przewrotów.
Ale świat XXI wieku nie chce już przywódców, którzy przychodzą z bombami i sankcjami. Chce partnerów, nie nauczycieli.
Pokój, który nigdy nie był celem
Gdy spojrzeć na „Rebuilding America’s Defenses” z dzisiejszej perspektywy, widać, że nie był to plan „odbudowy bezpieczeństwa”, lecz utrwalenia wojny jako stanu permanentnego. Nie ma tam ani jednego zdania o rozbrojeniu, o redukcji konfliktów, o roli ONZ. Jest tylko obsesja: przewaga, przewaga, przewaga.
To właśnie ta obsesja doprowadziła świat do punktu, w którym wojna stała się codziennością, a pokój – wspomnieniem z innej epoki.
Świat budzi się powoli
Dziś coraz więcej krajów odwraca się od modelu PNAC. Chiny, Indie, Brazylia, kraje BRICS – tworzą nowe centra wpływu, które chcą handlować i współpracować, a nie uczestniczyć w cudzych wojnach. Nie chcą „nowego przywództwa”, chcą nowego świata – zrównoważonego i wielobiegunowego.
To właśnie ten proces – niekonfrontacyjny, ale nieuchronny – kończy epokę hegemonii USA. Nie dlatego, że ktoś ją zniszczy. Dlatego, że sama wypaliła się od środka – w arogancji, propagandzie i przemocy.
Epitafium dla imperium
PNAC kończył swój raport zdaniem:
„Ameryka ma wyjątkową misję w historii ludzkości – kierować światem ku lepszej przyszłości.”
Dwadzieścia pięć lat później świat jest bardziej podzielony, biedniejszy i bliższy globalnego konfliktu niż kiedykolwiek. To najlepszy dowód, że każde imperium, które próbuje zbawić świat, kończy niszcząc siebie i innych.
Z tego gruzowiska wyrasta dziś coś nowego – system, w którym nikt nie ma monopolu na rację. I może właśnie w tym, nie w sile militarnej, leży prawdziwe odbudowanie świata.