Spis treści
Dwa lata po wydarzeniach z 7 października 2023 roku konflikt izraelsko-palestyński pozostaje jednym z najtrudniejszych i najbardziej kontrowersyjnych sporów współczesnej polityki. Wydarzenia tamtego dnia – atak Hamasu na terytorium Izraela oraz późniejsza zbrojna odpowiedź państwa żydowskiego – stały się punktem zwrotnym, który na nowo otworzył debatę o naturze oporu, granicach moralności i odpowiedzialności Zachodu. Jak podkreśla amerykański politolog i publicysta Norman Finkelstein, nie był to akt planowanej strategii militarnej, lecz desperacki krzyk ludzi od dziesięcioleci pozbawionych godności i prawa do samostanowienia.
Gaza – od obozu dla uchodźców do „toksycznego slumsu”
Aby zrozumieć znaczenie wydarzeń z października 2023 roku, konieczne jest spojrzenie na ich historyczny kontekst. Od 1948 roku, czyli od powstania Izraela, Strefa Gazy była miejscem, które zagraniczni obserwatorzy określali mianem „obozu koncentracyjnego”. W latach 50. wysocy urzędnicy ONZ i amerykańscy senatorowie mówili wprost o „wielkim obozie dla uchodźców”, w którym miliony Palestyńczyków zostały zamknięte bez możliwości opuszczenia, pracy czy rozwoju.
Sytuacja pogorszyła się w latach 90., kiedy Izrael wprowadził tzw. politykę zamknięcia, ograniczającą przemieszczanie się ludności oraz przepływ towarów między Gazą a Zachodnim Brzegiem. W 2006 roku nałożono blokadę, która całkowicie podporządkowała życie mieszkańców decyzjom izraelskiego rządu – od dostępu do żywności, przez kontrolę przestrzeni powietrznej, po możliwość wyjazdu za granicę. Palestyńczycy zostali skazani na życie w warunkach, które ONZ określało jako „toksyczny slums”.
Do tego doszły cykliczne kampanie militarne – m.in. operacja „Cast Lead” (2008) czy „Protective Edge” (2014) – w których ginęły tysiące cywilów, niszczone były całe dzielnice, a izraelska armia często przyznawała, że nie rozróżnia cywilów od bojowników. W efekcie Gaza stała się symbolem ciągłego cierpienia, przemocy i izolacji.
Próby pokojowego rozwiązania – wszystkie zakończone porażką
Zanim palestyńskie ugrupowania zbrojne sięgnęły po przemoc, próbowały innych dróg. Dyplomacja – choć wielokrotnie podejmowana – kończyła się fiaskiem. Udział Hamasu w komisjach śledczych ONZ, takich jak misja Goldstone’a, nie przyniósł żadnych rezultatów. Prawo międzynarodowe również nie stało się skutecznym narzędziem: raporty dokumentujące zbrodnie wojenne Izraela były ignorowane, a ich autorzy często wycofywali swoje wnioski pod presją polityczną.
Palestyńczycy próbowali także oporu pokojowego. W 2018 roku tysiące ludzi wzięło udział w tzw. Wielkim Marszu Powrotu, domagając się prawa do powrotu na ziemie swoich przodków. Odpowiedzią Izraela były strzały snajperów w dzieci, dziennikarzy, medyków i osoby niepełnosprawne, nawet te znajdujące się setki metrów od granicy.
Każda forma sprzeciwu – dyplomatyczna, prawna czy pokojowa – kończyła się represjami lub była ignorowana. Świat przestał interesować się losem Gazy, a Palestyńczycy zostali pozostawieni samym sobie. Finkelstein przyznaje, że nawet on – badacz od dekad zajmujący się tą tematyką – przed 2023 rokiem przestał śledzić wydarzenia, uznając sprawę za „straconą”.
7 października: desperacja zamiast strategii
W takiej rzeczywistości doszło do wydarzeń z 7 października 2023 roku. Według Finkelsteina, atak Hamasu nie był wynikiem planu strategicznego, lecz desperacką próbą wyrwania się z „więzienia pod gołym niebem”. Liderzy ruchu nie konsultowali swoich działań z sojusznikami, takimi jak Iran czy Hezbollah, a sam atak był – jak to określa – „rzutem kośćmi”: ryzykowną próbą zwrócenia uwagi świata na dramat Gazy.
Finkelstein porównuje te wydarzenia do powstań niewolników z XIX wieku, takich jak bunt Nata Turnera. Turner nie miał realnych szans na obalenie systemu niewolnictwa, ale chciał wstrząsnąć opinią publiczną i zmusić ją do refleksji. Podobnie Hamas chciał „wymusić włączenie sprawy Gazy do globalnej agendy” i pokazać, że status quo – niekończące się życie w blokadzie, upokorzeniu i biedzie – nie jest akceptowalne.
Moralny spór: opór czy barbarzyństwo?
W debacie publicznej na Zachodzie wydarzenia z 7 października zostały przedstawione jako przykład „barbarzyństwa” i „nieludzkiej przemocy”. Politycy w Londynie, Waszyngtonie czy Brukseli mówili o „savage acts” i „terrorystycznym bestialstwie”. Tymczasem – jak podkreśla Finkelstein – taka narracja ignoruje fundamentalny kontekst historyczny i polityczny.
Palestyńska przemoc jest konsekwencją dekad okupacji, blokady i upokorzenia, a nie kaprysem czy ideologiczną potrzebą przemocy. Finkelstein zauważa, że to właśnie Zachód „wyjątkowo traktuje” opór Palestyńczyków, uznając go za niecywilizowany – mimo że każdy ruch wyzwoleńczy w historii świata posługiwał się przemocą.
Ważnym elementem jego argumentacji jest także skala przemocy. Na przykład: podczas ataku zginęło około 30 dzieci izraelskich, podczas gdy izraelska armia zabiła już ponad 30 000 dzieci w Gazie – wiele z nich celowo trafionych w głowę lub klatkę piersiową. Oznacza to, że różnica między obiema stronami nie leży w jakości działań, ale w ich skali i systematyczności.
Wojna liczb i definicji
Izrael i jego sojusznicy często powołują się na międzynarodowe prawo humanitarne (IHL), by potępić Hamas za ataki na cywilów. Finkelstein nie kwestionuje istnienia tych norm, ale podkreśla ich hipokryzję i selektywne stosowanie.
Zwraca uwagę, że izraelskie społeczeństwo to dziś „państwo spartańskie”, które bardziej ceni życie swoich żołnierzy niż cywilów. Gdyby Hamas zabił 1200 izraelskich żołnierzy zamiast cywilów, reakcja państwa i społeczeństwa byłaby jeszcze bardziej brutalna – nie mniej.
W tym sensie spór o to, czy Hamas celował w cywilów, jest – jego zdaniem – politycznie nieistotny. Reakcja Izraela byłaby taka sama niezależnie od tego, kogo dotknąłby atak. Co więcej, każdy mieszkaniec Gazy ma moralne prawo do życia, a podział na „bojowników” i „cywilów” jest sztuczny w społeczeństwie, które zostało zbiorowo uwięzione i pozbawione przyszłości.
Plan Trumpa i „rozwiązanie ostateczne” dla Gazy
W reakcji na wydarzenia z października pojawiły się liczne propozycje polityczne. Jedną z nich był tzw. „plan Trumpa”, który – jak zauważa Finkelstein – jest „najbardziej absurdalnym z dotychczasowych planów pokojowych”.
W dokumencie znalazł się tylko jeden konkretny termin: Hamas ma 72 godziny na zaakceptowanie warunków, w przeciwnym razie „Stany Zjednoczone dadzą zielone światło do zniszczenia Gazy”. Wszystkie zobowiązania Izraela były uzależnione od całkowitego rozbrojenia Hamasu – czego nie da się obiektywnie zweryfikować.
Plan przewidywał również powstanie „nowej Gazy”, w której Palestyńczycy mieliby „żyć w pokoju”, ale bez żadnych gwarancji suwerenności. Finkelstein nazywa to otwarcie projektem etnicznego czyszczenia – Izrael chce „oczyścić Gazę z jej mieszkańców”, a do osiągnięcia tego celu stosuje metody o charakterze ludobójczym: głód, zniszczenia, celowe niszczenie infrastruktury i systematyczne zabijanie ludności cywilnej.
Według Finkelsteina, 7 października był dla Izraela „prezentem od losu” – idealnym pretekstem do realizacji długo planowanego celu. Władze w Tel Awiwie od lat szukały okazji do masowego wysiedlenia Palestyńczyków, a atak Hamasu dał im uzasadnienie do podjęcia bezprecedensowych działań.
Nowa rzeczywistość polityczna: Abraham Accords i rola USA
Choć wydarzenia z 2023 roku chwilowo zatrzymały proces normalizacji stosunków między Izraelem a krajami arabskimi, „Abraham Accords” nadal są realnym scenariuszem. Arabia Saudyjska, mimo publicznych wątpliwości, wciąż rozważa przystąpienie do porozumienia – zwłaszcza że irańska „oś oporu” została osłabiona.
Jednocześnie Izrael wysyła jasny sygnał: „Jesteśmy hegemonem w regionie”. Ataki na cele w Katarze czy Syrii mają pokazać, że Tel Awiw może działać bezkarnie, a arabskie monarchie mają do odegrania tylko rolę „lojalnych wasali”. To budzi niepokój nawet w Rijadzie – obawy, że Izrael staje się zbyt silny i że relacje strategiczne mogą zamienić się w relacje pan-niewolnik.
Wojna narracyjna w USA: czy Izrael traci poparcie?
Ostatnie dwa lata przyniosły znaczące przesunięcie opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych. Coraz więcej młodych Amerykanów – zarówno z lewicy, jak i z prawej strony sceny politycznej – otwarcie krytykuje działania Izraela. Na uniwersytetach rosną w siłę ruchy solidarnościowe z Palestyńczykami, a w mediach społecznościowych dominują obrazy zrujnowanej Gazy, które podważają izraelską narrację o „wojnie z terroryzmem”.
Finkelstein zauważa, że radykalna zmiana pokoleniowa odgrywa tu ogromną rolę. Młodzi ludzie nie pamiętają już Izraela z czasów jego „socjalistycznych kibuców” i „cywilizowanego wizerunku”. Widzieli tylko państwo budujące mury, bombardujące szkoły i strzelające do dzieci. Dlatego właśnie wśród młodych wyborców pojawia się coraz większe rozczarowanie i sprzeciw wobec dotychczasowej polityki USA w regionie.
Jednocześnie na prawicy rośnie nurt, który również zaczyna patrzeć na Izrael krytycznie. Część środowisk związanych z ruchem MAGA czy komentatorami pokroju Tuckera Carlsona dostrzega w izraelskiej polityce imperialistyczny wymiar i podważa sens bezwarunkowego wsparcia. Choć część tej krytyki ma charakter antysemicki, to jednak jej istnienie oznacza, że Izrael nie może już liczyć na bezwarunkową akceptację żadnej ze stron amerykańskiej sceny politycznej.
Polityka zapomnienia i kalkulacja Netanjahu
Mimo tych zmian, izraelski rząd pozostaje spokojny. Premier Benjamin Netanjahu doskonale zdaje sobie sprawę z mechanizmów zachodniej polityki: wie, że z czasem gniew i oburzenie społeczne słabną. Jego strategia opiera się na prostym założeniu – „ludzie zapomną”. I rzeczywiście: świat już nieraz zapominał o zbrodniach kolonialnych czy eksterminacji ludności rdzennej.
Finkelstein przypomina, że każdy prezydent USA do początku XX wieku uczestniczył w eksterminacji rdzennych Amerykanów, a mimo to żaden z nich nie został potępiony. W ten sam sposób Netanjahu liczy, że czystka etniczna Palestyńczyków będzie jedynie „przypisem do historii”. Jego ambicją jest, by zapisać się w dziejach jako „wyzwoliciel ziemi Izraela”, a nie jako architekt ludobójstwa.
Cena oporu i brak „srebrnych podszew”
Dwa lata po 7 października 2023 roku Gaza pozostaje symbolem cierpienia, oporu i politycznej bezsilności. Wydarzenia tamtego dnia na zawsze zmieniły dynamikę konfliktu, zmuszając świat do spojrzenia w oczy rzeczywistości, której przez dekady nie chciał dostrzegać.
Norman Finkelstein podkreśla jednak, że ludobójstwo nie ma „srebrnych podszew” – nie ma w nim żadnych pozytywnych aspektów. Można dostrzegać zmiany w opinii publicznej, nowe ruchy solidarnościowe czy osłabienie izraelskiego wizerunku, ale wszystko to blednie wobec ogromu cierpienia ludności palestyńskiej.
Wnioski końcowe
Wojna w Gazie i wydarzenia z 7 października nie są jedynie epizodem w długiej historii konfliktu izraelsko-palestyńskiego. To krzyk rozpaczy ludzi, którym od pokoleń odmawia się prawa do życia w wolności i godności. To także test dla Zachodu – test, który pokazuje, jak łatwo ideały demokracji i praw człowieka ustępują miejsca politycznym interesom.
Dwa lata po ataku Hamasu świat stoi przed pytaniem, którego nie da się już zignorować: czy społeczność międzynarodowa zamierza nadal przyglądać się biernie systematycznemu wyniszczaniu całego narodu, czy też znajdzie w sobie odwagę, by powiedzieć „dość”?
Historia pokaże, czy desperacki opór Palestyńczyków stanie się początkiem nowego rozdziału, czy jedynie tragiczną przypowieścią o tym, jak daleko może posunąć się ludzkość w imię polityki.